Pan Ździsiek (l. 28) wiele razy bił się z myślami i by tak rzec, z bitew tych za każdym razem wychodził mocno pokiereszowany. Rozmyślał bowiem o swojej karierze i o tym jak w uznaniu za ciężką pracę oraz wiele lat oddania swojej ukochanej firmie, pani Malinka klepiąc go po ramieniu wręcza mu coś (czego nie potrafił wyobrazić sobie w szczegółach, gdyż nigdy wcześniej tego nie widział), co oficjalnie świadczy o jego awansie. Za chwilę jego entuzjazm gasiły jednak silnym podmuchem czarne myśli o ciężkiej sytuacji firmy oraz o dobrych stosunkach z szefową, które mogłyby być nadszarpnięte jego nieoczekiwaną potrzebą uznania. W końcu jednak postanowił: – Walnę wprost, że oczekuję tego, co mi się od dawna należy.To postanowiwszy pewnego wiosennego poranka, Zdzisław wyprasował najlepszą, acz niezbyt drogą koszulę. Założył najelegantszy krawat i wypastował pantofle nie pominąwszy obcasów – obiekt jego kompleksów – które to obcasy wskutek wielu napraw u szewca, straciły już nieco dawny blask oraz kształt.
– Kiedyś kupię sobie nowe – powiedział w duchu, zwracając się czule do nieodłącznych towarzyszy swych stóp – ale zanim dostanę awans, wy musicie mi wystarczyć.
Wychodząc z domu, spojrzał po raz ostatni w lustro i zaglądając sobie głęboko w oczy z najwyższą powagą, przyrzekł sobie asertywność i żelazną nieugiętość w negocjacjach, które go niebawem czekały. Z tym optymistycznym nastawieniem ruszył w kierunku pracy.
Biuro wyglądało jak co dzień. Kilka osób pracowało w skupieniu od rana, a że nikt jeszcze niczego nie chciał od pana Ździśka, nikt też nie odwzajemnił jego serdecznych pozdrowień, najchłodniejszym choćby skinieniem. Pani Malinki nie było. Nie zrażając się, Zdzisław sprawdził skrzynkę, odpisał na najważniejsze maile i pokręcił się trochę w niemym i rosnącym podekscytowaniu, przechadzając się przed jej gabinetem.
W okolicach południa Pani Malinka wparadowała do biura wojskowym krokiem i na odcinku kilku metrów, które dzieliły linię biurowego horyzontu od jej biurka, z typową sobie stanowczością zaktualizowała swój status słowami: – Mam kaca, boli mnie głowa, nie ma mnie – stawiając kropkę trzaśnięciem drzwi w gabinecie.
Pan Zdzisław nieco zbity z tropu, postanowił zatem odczekać chwilę wiedząc, że po takiej deklaracji szefowa przez pierwszą godzinę będzie zapewne piła kawę i w samotności przeżywała ból egzystencjalny niewiadomego pochodzenia. Czekać nie mógł jednak zbyt długo, gdyż złożone sobie samemu poranne przyrzeczenie dźwięczało mu w uszach coraz ciszej. W końcu zdobył się na odwagę i na miękkich nogach ruszył w stronę jaskini niedźwiedzia.
Zapukawszy krótko acz stanowczo, otworzył drzwi i widząc absolutny brak reakcji ze strony pani Malinki, nabrał podejrzeń, że być może zapukał za cicho, nie zaznaczając w pełni swej obecności lub też za głośno, co rozsierdziło przełożoną. Myśląc przez chwilę nad reperkusjami swojego dalekiego od doskonałości – jak się okazało – zapukania, postanowił zacząć od nowa wydobywając z siebie ciepłe i gardłowe dzień dobry. Pani Malinka niczym film puszczony w zwolnionym tempie nie wykonując najmniejszego ruchu, bez słowa dokonała płynnego przeniesienia gałek ocznych z ekranu komputera na tors Ździśka. Ten zadowolił się nawiązaniem kontaktu i nieco zniżając się, poprzez ugięcie kolan, aby wzrok Malinki trafił w jego własny wzrok, przystąpił do realizacji planu.
– Pani Malinko, pracuję tu już trzy lata i myślę… – rzekł pan Zdzisław.
– Po pierwsze Zdzisław, nikt nie prosił cię o to, żebyś myślał – przerwała mu Malinka, tonem który w toalecie świadczyłby o bolesnych problemach gastrycznych, tu natomiast był wyrazem nadchodzącego wybuchu agresji. – Po drugie, przez te trzy lata nie nauczyłeś się kompletnie niczego i jeśli nie zaczniesz ciężko pracować tak, jak cała reszta, wywalę cię na zbitą mordę. Zrozumiano? – dodała dziamgając żuchwą, jakby pożerała na oczach poczciwego Ździśka, wielką kulę gniewu, która utkwiła jej w gardle.
– Tak pani Malinko – odparł drżącym głosem, nie widząc innego wyjścia – przepraszam, ja nie wiedziałem…
– Oczywiście, że nie wiedziałeś, Zdzisław – przerwała mu po raz kolejny, czując że jeśli ten jeszcze raz odpowie na jej pytanie, w formie dłuższej niż trzyliterowa, ciśnie w niego stacjonarnym telefonem, z którego i tak nie umiała korzystać. – A teraz przemyśl sobie naszą rozmowę i zrób coś ze sobą. Na zewnątrz! – oświadczyła widząc, że nierozgarnięty Zdzisław, gotów jest zacząć myśleć w jej gabinecie. – I kup sobie porządne buty, bo te obcasy napawają mnie obrzydzeniem. – dodała wychodzącemu Zdziśkowi na tyle donośnie, że wszyscy, za przeproszeniem, koledzy jak jeden mąż skierowali wzrok w stronę jego pantofli.
Zdzisław długo jeszcze myślał o jego rozmowie, o tym że w sumie nieźle to rozegrał, bo teraz już wie na czym stoi i czego się od niego oczekuje. A w zasadzie nie wie, ale czegoś się raczej oczekuje, a już na pewno oczekuje się czegoś w zakresie jego pantofli. Obiecał sobie, że się poprawi, będzie pracował jeszcze ciężej. I może nawet za rok, czy dwa, wróci do tematu, a Pani Malinka poklepie go po plecach…