Pani Brygidka (l. 35) była estetką. Wśród znajomych, którzy jeszcze z nią rozmawiali, znana była ze swojego zamiłowania do poprawiania i upiększania świata, gdyż w kształcie w jakim się jej bezwstydnie objawiał, był nie do zaakceptowania. Jak jednak wiadomo, na byciu estetką zarabia się marnie, a w przypadku bycia zbyt nachalną estetką, zarobić można jedynie w dziób.
Pani Brygidka rozważała więc wiele możliwości i miejsc, w których jej nieprzezwyciężona chuć do naprawiania wizerunku wszystkich i wszystkiego, mogłaby znaleźć zarazem ujście, jak i finansową gratyfikację.Jako projektantka mody musiałaby jednak iść na zbyt duże kompromisy, będąc architektem krajobrazu nie zniosłaby bezwzględnego dyktatu planów zagospodarowania przestrzennego, a od fryzjerstwa odstraszały ją czupiradła z przetłuszczonymi kudłami. Postanowiła zatem nie traktować swojego estetyzmu jako pracy podstawowej, a jedynie wzbogacić nim profesję, w którą wir życia niechybnie ją rzuci.
Tak też się stało – wir rzucił panią Brygidkę w świat wielkiego biznesu, gdzie wykorzystując swe rozliczne kontakty z ludźmi, których jeszcze nie zdążyła zelżyć, jak i zdolność czynienia z nich ekonomicznego pożytku, stała się wpierw samodzielną specjalistą najwyższej próby, a gdy wartość jej pracy okazała się dla firmy ze wszech miar pożądana, uczyniono ją kierowniczką świetnie prosperującego zespołu.
Brygidka z początku nieśmiało, później już nieco pewniej – w typowej dla siebie formie wyrazu – rozpoczęła rzeczone wzbogacanie pracy zespołu o czynniki wyssane wprost z jej estetycznej wizji świata. Na pierwszy ogień wzięła wizerunek swych świeżo odziedziczonych podwładnych, wyglądających jak banda gamoni, którymi z całą pewnością byli, jednak nie widziała Brygidka sensu w podkreślaniu tego faktu ich zewnętrzną powłoką.
– Wyprasuj tę koszulę, Bałtroczyk, wymięta larwo kokosowa – pouczała urwipołcia.
– Ależ pani Brygidko, prasowałem, tylko mi się wygniotła wskutek ciężkich prac fizycznych, które wykonuję mimo trzech dyplomów wyższych uczelni – odpowiadał z wrodzoną lub też wyuczoną w toku wielu lat ogłupiającej pracy, bezradnością.
– Uczelni srelni – kwitowała sugerując, że porządny wyrobnik winien mieć koszule na zmianę, lub chociaż przenośne żelazko.
– Jesteś pieczonym łososiem, żebyś owijał się w aluminiową folię, Swobodziński? – pytała retorycznie. Pan Swobodziński zrezygnował z noszenia szarego garnituru i przeprosił się ze starym, dopóki nie uskłada na kolejny – czarny i nijaki.
– Czy ja Ci za mało płacę, Rzemieński, że nie stać cię na normalne skarpetki – wygarnęła od tyłu panu Rzemieńskiemu (prowadzącemu rozmowę telefoniczną z kluczowym klientem), któremu wskutek zbyt słabego ściągacza skarpeta opuściła się do kostki odsłaniając bladą łydkę.
– Wciągaj brzuch Trąbalski – musztrowała – i zmień te cholerne buty, jeśli nie masz zamiaru nosić ich ze smokingiem. – dodawała, sugerując, że pan Trąbalski mógłby oszczędniej glansować swe obuwie.
– Ostrzegałam Przesmycki! – zakrzyknęła, obcinając jednemu z podwładnych pukiel włosów, gdy ten zamyślony pisał ważnego maila. – Nie jesteśmy w synagodze, żebyś hodował mi tu pejsy.
W ten oto sposób, po kilku miesiącach zapanowała względna harmonia w otoczeniu pani Brygidki, która pierwszy raz w życiu poczuła się naprawdę spełniona. Zespół pracował wprawdzie coraz gorzej, osiągając z miesiąca na miesiąc słabsze wyniki i zaliczając historyczny spadek motywacji, która zakopała się w mule, gdzie z niewiadomej pani Brygidce przyczyny tkwiła zapuszczając korzenie. Ale i wyglądał rzeczony zespół coraz lepiej, jeśli nie liczyć gąb – poszarzałych i zrezygnowanych. Z tymi pani Brygidka nie zamierzała jednak walczyć.
– Nie mogę wszak naprawić całego bezeceństwa tej planety – kwitowała niewdzięczność swej trzódki, która nie potrafiła nieodwzajemnianym uśmiechem odpłacić się swej architektce.
Tak, tak, drodzy czytelnicy. Jeśli nosicie w sobie ukryty potencjał i sami wiecie najlepiej, jak urządzić wasze otoczenie, potrzebny jest wam jedynie własny zespół. W warunkach biurowego poligonu, nikt nie zorientuje się bowiem, że niewielkim kosztem, tj. kosztem zdrowia psychicznego swoich podwładnych, lepicie jak z plasteliny swój wymarzony, piękny świat. Musicie jednak uważać, by nie przedobrzyć, gdyż wasze dzieło swym pięknem przykuwać będzie uwagę coraz szerszej publiczności.
Niedługo później, pan prezes don Vito, zmuszony do radykalnych cięć załogi, z powodu kosztownych napraw swojego Bentleya, doszedł do wniosku, iż zespół pani Brygidki jest nie dość, że anemiczny i nieefektywny, to jeszcze do tego najwyraźniej przepłacony, skoro tak świetnie prezentuje się na biurowych korytarzach. Poczyniwszy tę obserwację, polecił niezwłocznie ściąć go o połowę.
Warto bylo przeczytać, odrywajac się tym samym -pod pretekstem ważnej pracy – od opowieści ciotek :)))
Od tamtej pory jak mi zwrócono uwagę o zbyt lśniące buty nigdy ich nie założyłem :) Siła „autorytetu” Brygidki zwyciężyła :)
Dziś zmieniając kąt patrzenia na Rondo mogę nosić co chce :)
I nawet pracujący 10 lat w dyplomacji szef nie mówi co do czego pasuje :) Ma być czysto i kropka, zielona kropka :)
tiaaa :)
hm… miłość do t-shirta zwyciężyła we mnie… ale jakże miło powspominać i zbyt lśniące buty, i metody wpływu na estetykę otoczenia, i ów nieestetyczny zespół przed reformą :)
no i gratuluję autorowi – subtelnie acz wymownie… zupełnie jakbym sama to przeżyła ;o)
@et, cieszymy się, że mogliśmy być pomocni ;)
@Trąbalski, ale za to kiedy osiągniesz wiek, klasyfikowany powszechnie, jako podeszły i nabędziesz smoking, odejdzie Ci przynajmniej koszt butów ;)
@pokrzywka, dziękuję. mam tylko nadzieję, że nie wywołaliśmy traumatycznych wspomnień niwecząc klimat świątecznych dni.