Korpokracja śledzi biurowe życie na każdej płaszczyźnie. Aby dać temu wyraz, poprosiliśmy przedstawicieli wszystkich biurowych kast o spisanie swoich odczuć i przeżyć z jednego dnia pracy. Każdy z nich dostarczył nam zapiski ze swoimi najskrytszymi przemyśleniami i odczuciami. Na pierwszy ogień wzięliśmy fundament korporacyjnego świata, stanowiący zaginione ogniwo ewolucji stosunków służbowych, łączące nasze czasy z niesłusznie minionym feudalizmem. Głos ma Praktykant.
Poniedziałek. Właśnie się obudziłem. Jest jeszcze ciemno, ale dziś muszę być w biurze przed kolegami. Pan Wacek (nasz menedżer) obiecał, że jeśli się wykażę, już niedługo zatrudni mnie na stałe. Później nie mogłem go spotkać przez kilka tygodni, ale jego marynarka wisi na krześle za każdym razem, kiedy przychodzę do pracy. Na pewno jest na jakimś ważnym spotkaniu. Może jeśli przyjdę godzinę przed rozpoczęciem pracy, uda mi się go jeszcze spotkać i pokazać, jak bardzo jestem zaangażowany w sprawy firmy.
Zakładam garnitur. Jest nie najtańszy i całkiem szczery. Nie najtańszy, bo w przecenie można było kupić jeszcze taki bez jednej nogawki. Szczery, bo nawet nie próbuje wyglądać jak jakiś drogi garnitur. Wychodzę.
Najpierw trochę piechotą. Później wskakuję do autobusu. Droga do biura jak zawsze obfituje w interesujące zdarzenia. Dziś starsza pani na mnie kichnęła. Nie mogła zasłonić ust, bo jechaliśmy w takim ścisku, że nie dało się ruszać rękami, ani w zasadzie niczym innym. Nie myślę o tym bo wiem, że jak się chce mieć mieszkanie w centrum, to swoje trzeba wycierpieć. Później jeszcze dwie przesiadki i znowu trochę piechotą.
Po godzinie jestem w biurze. Udało mi się nawet przed siódmą (dalej jest ciemno). Cholera! Pan Wacek jest już na jakimś ważnym spotkaniu. On to ma zdrowie. No trudno, biorę się zatem do roboty.
Na początku trochę się obawiałem, czy międzynarodowa firma, to miejsce dla mnie. Ale moi szefowie obdarzyli mnie tak wielkim zaufaniem, że dziś nie mam już najmniejszych wątpliwości. Teraz na przykład pracuję nad budżetem i sprawozdaniem finansowym. W ogóle przez ostatnie półtora roku praktyk, skserowałem dziesiątki takich ważnych papierów. Pan Wacek mówi, że jeśli awansuję może nawet pozwoli mi czytać to, co kseruję. Nasza firma stawia przede wszystkim na rozwój.
Lunch. Wszyscy wychodzą do restauracji. My z kolegami praktykantami, wolimy zjeść w biurze coś orientalnego. Posiłki przyrządza dla nas zazwyczaj pan Tao Ngoc Tu. Świetny facet. Przyjechał do Polski z Wietnamu, wymyślił te wszystkie zupki chińskie i dziś jest jednym z najbogatszych Polaków.
Dzwoni telefon w kuchni (kiedy nie ma mnie przy biurku, na ogół jestem w kuchni więc nie potrzebuję służbowej komórki). Pani Zosia (nasza menedżerka) pilnie mnie potrzebuje. „Zupka może poczekać” – oświadcza. „I umyj mi jabłuszka po drodze” – dodaje konspiracyjnym tonem. Myślę, że równa babka z tej pani Zosi.
Nasz prezes musi napisać jakiś ważny artykuł do gazety. Pani Zosia każe mi przygotować ten tekst do końca dnia i tłumaczy, że pan Prezes jest bardzo zajęty, a ona niebawem znika na ważnym spotkaniu. Zgadzam się bez mrugnięcia. Moja mama wycina z gazet wszystkie artykuły, które piszę za pana Prezesa. Tym razem chodzi o jakieś instrumenty i pochodnie. Znajdę coś w Google.
Pisanie artykułu zajmuje mi dużo czasu, bo w między czasie robię obdzwonkę. Super sprawa, dzwonię do różnych firm i pytam pań sekretarek, czy ich szef przyjdzie na naszą konferencję. Po kilkudziesięciu telefonach, przestaję się nawet przejmować tym, że wszyscy odmawiają. Mam nadzieję, że pan Wacek mnie zwolni.
Kończę pisanie i obdzwonkę, bo przygotowujemy ważną imprezę firmową. Cała choreografia jest na mojej głowie. Wiedzieliście, że można nadmuchać 20 balonów, zanim zakręci się wam w głowie? Przytargałem materiały, kanapki i ustawiłem chyba ze 100 krzeseł. Nagle przy srebrnej paterze pojawia się Pan Wacek i łapiąc jedną kanapkę w locie (pan Wacek jest bardzo zabieganym człowiekiem) stwierdza, że trochę ruchu korzystnie wpływa na zdrowie. Sam ustawia jedno krzesło, żeby mi pokazać, że w naszej firmie wszyscy są równi. Fajny gość z tego Wacka. Kiedy wszystko jest już gotowe, pozwala mi iść do domu, bo i tak pewnie nie wystarczy dla wszystkich kanapek.
Wychodzę z biura. Jest już ciemno. Rozmyślam o panu Wacku, który tak ciężko pracuje, o awansie i balonach. Muszę się chyba bardziej starać…
Jutro przyjdę pół godziny wcześniej.
To smutne, ale chyba prawdziwe …
To ciekawe. Nam ten tekst, wydał się nad wyraz optymistyczny… :)
Eee to jeszcze nic! U nas w fabryce to dbamy także o rozwój fizyczny naszych praktykantów: mamy banero-sztangi, ścianki wspinaczkowe (świetnie się masują łydki jak się ją rozkłada i bieżnie po schodach, żeby było szybciej. Pozazdrościć!