Pan Eugeniusz (25 l.) był posiadaczem sczezłego palucha, tajnej broni, skrywanej głęboko w pantoflu o rozmiarze 47, który to rozmiar może sugerować wielkość palucha i ogrom jego sczezłości.
Paluchy nie czezną od tak sobie. Pan Eugeniusz zadał sobie nie lada trud, aby pod powierzchnią skarpety, niestrudzony paznokieć wrastał sobie w najlepsze w przedmiotowy paluch. Każdy, komu przydarzył się sczezły paluch wie, że o swojej sczezłości paluch przypomina przy każdym, najmniejszym nawet kroku. Skąd więc w panu Eugeniuszu determinacja, do tak bolesnego samookaleczenia z wykorzystaniem niebezpiecznego paznokcia?
Odcinek 4 z 4
Otóż w najmniej oczekiwanym momencie wykorzystał on skrywany w bucie proceder, do opuszczenia biura. Kiedy paluch był już w stanie, w jakim nie tknął by go nawet wygłodniały sęp, a sprawy zawodowe Eugeniusza rozgrzebane były do granic niemożliwości, ten postanowił udać się do chirurga. Tam też odbyło się cięcie, dłutowanie i ekstrakcja, aby po kilku godzinach corpus delicti w postaci skowyrnego paznokcia, usunięte zostało z miejsca zbrodni w postaci sczezłego palucha.
Nie trzeba wspominać, że w trakcie tegoż zabiegu pan Eugeniusz nie był obecny w biurze, a jego wspomniane sprawy zaczęły siłą rozpędu załatwiać się z pomocą wszystkich, oprócz niego. Kiedy już dotarł do biura po trosze długo oczekiwany, po trosze znienawidzony, bez najmniejszego obciachu objawił się koleżeństwu w klapkach, przez znawców mody obuwniczej zwanych także japonkami. Wszak owinięty teraz w bandaż sczezły paluch, nie zmieściłby się z powrotem do pantofla, nawet tak niebagatelnego rozmiaru, jakim jest rozmiar 47.
Klapki, zwane także japonkami, w mniemaniu pana Eugeniusza kompletnie nie komponowały się z zaprasowanymi w kant spodniami, postanowił on więc wciągnąć na siebie lniane portki. Lniane portki psuły z kolei kompozycję z elementami garderoby powyżej pasa, a zatem krawat oraz marynarka okazały się niepożądane. A skoro, już daliśmy sobie tyle luzu – pomyślał pan Eugeniusz – czemu by nie pójść za ciosem? Wykasawszy koszulę i odkrywszy włochatą powierzchnię korpusu, która uwidacznia się po odpięciu drugiego od góry guzika (lub drugiego od dołu, z tą różnicą że wówczas na pierwszym planie pojawia się pępek) wparadował do firmy rozpromieniony. Brakowało mu tylko słomkowego kapelusza.
Koledzy byli zdegustowani, pan Eugeniusz czuł się jednak wyśmienicie. Szefowa, nie mogąc uwierzyć w tą niestosowną metamorfozę, jęła dokonywać gruntownej inspekcji, polegającej na oględzinach sczezłego palucha. Był sczezły i krwawy. Pojawiły się wprawdzie wątpliwości, czy paluch jest naprawdę umorusany krwią, jednak nikt nie miał odwagi sprawdzić, czy jest słony.
Zachęcony sromotną klęską strażników dress code’u, pan Eugeniusz rozciągał w nieskończoność sczezłość swojego palucha. A to ktoś mu nadepnął, a to szew puścił. Opanował tym samym metodę walki z korporacyjnym strojem, która wyniosła na wyżyny bezczelności to ohydne zjawisko. Nie tylko pozbył się krawata. Nie tylko pozbył się garniturowych spodni. Odkrył sposób, jak eleganckie obuwie zamienić na klapki, zwane także japonkami. Na moment, stał się nadzieją wszystkich biurowych bumelantów.
I z całą pewnością pana Eugeniusza zapamiętano by, jako arcymistrza korporacyjnego negliżu, gdyby nie przykry incydent z bąkiem w windzie.
Heh :) wazne ze paluch nie zgnil w tym bucie bo by klima zpach sie rozniosl po calym biurze :D
Fajne zdjecie! :)
@dziunia, przygotowaliśmy ciętą ripostę odnośnie buta i zawartego w nim palucha, ale przed chwilą nasz rzecznik prasowy określił ją mianem „obrzydliwa”. A zatem pozostaje nam jedynie zgodzić się z Twoim stwierdzeniem ;)