Ktoś wyjątkowo uzdolniony, z wybitnymi wynikami w pracy, może pozwolić sobie na nieco więcej tak zwanego luzu. Koledzy i przełożeni przymykają na ten proceder, wprawione w przymykaniu oko. Ale jest ktoś, komu ten stan rzeczy jest nie w smak. Pan Strażak.
Kiedy przeciętni pracownicy wędrują do biurowej palarni, ich uzdolniony kolega, aby nie stracić twórczej i opłacalnej weny, musi puścić dyma, dokładnie tam, gdzie się aktualnie znajduje. Tymczasem, jak dowiaduje się Wasz Korporacyjny Korespondent:
– Kopcenie szluga w budynku, w którym jedynym sposobem na otworzenie okna jest wjechanie w nie autem (co w przypadku kondygnacji powyżej 6 piętra staje się zadaniem możliwym do wykonania jedynie przez pracowników działu marketingu), jest rzeczą potwornie trudną do ukrycia przed PIPą. Szczególnie, gdy włącza się alarm pożarowy – tłumaczy nam zaniepokojony Pan Strażak.
Dotarliśmy do, wspomnianej we wstępie wybitnej jednostki. Jak radzi sobie z tym niełatwym problemem?
– Kiedyś jarało się jednego fajka za drugim i nikt nie śmiał nawet kaszlnąć, jeśli nie miał w kieszeni cholernego zaświadczenia o stwierdzonej gruźlicy – żali się nam pani Malinka (40 l.), która swój romans z nikotynowym nałogiem zaczęła jeszcze w głębokim peerelu.
– Pieprzyć czujniki zadymienia! Poddanie się ich dyktatowi zagroziłoby płynności finansowej firmy. Wyobraź sobie człowieku, że nasi najlepsi ludzie maszerują do palarni przez pieprzone 3 minuty, za każdym razem kiedy zachce im się walnąć w płuco. Każdego dnia z budżetu firmy wyciekałoby… ja wiem… na pewno cholernie dużo złotych, a może nawet i dolarów.
To powiedziawszy, pani Malinka przechodzi do konkretów i wyciąga z torebki opakowanie markowych tamponów ze skręconym rowkiem, który w tradycyjnym zastosowaniu ma istotne znaczenie jedynie w telewizyjnym spocie. Oblizując wargi, wybiera starannie jeden z nich i ujmując go w dwa palce, z szelmowskim uśmiechem instruuje:
– Musisz rozciąć takiego kolegę i nieco go zmoczyć. Jeśli nie masz pod ręką wazonu z wodą, możesz użyć śliny. Tylko pilnuj człowieku, żeby sznurek wystawał ci z ust. Jeśli tampon wleci ci do gardła, gotów tam napęcznieć odcinając dopływ tlenu. A z martwego pracownika żaden pożytek, jeśli w pobliżu nie ma nikogo od przeszczepu organów – pani Malinka wybucha konwulsyjnym śmiechem i po chwili dodaje. – Bierzesz to i upychasz do czujnika. Z takim kożuchem w bebechach, śmierdziel nie zorientuje się, że tuż pod nim odbywa się właśnie jaranie pełną gębą.
Wasz Korporacyjny Korespondent radzi: jeśli jesteście wyjątkowo uzdolnieni i wolno wam w związku z tym palić w biurze, pamiętajcie żeby wcześniej napchać spreparowanych tamponów do czujnika. Oczywiście pod warunkiem, że ta procedura nie zajmie wam więcej czasu, niż dotarcie do palarni. Wówczas warto rozważyć, poproszenie mniej zdolnego i słabiej opłacanego kolegę aby w wolnej chwili zadbał o nasz czujnik.