Pan Eugeniusz (25 l.), którego imię postanowiliśmy zmienić z obawy przed szykanami kolegów, podróżował do biura zwykłego dnia, o zwyczajnej porze. Okoliczności te sprawiły, że nie spodziewał się niczego bardziej niezwykłego niż pusty otwór znajdujący się w miejscu guzika niezbędnego do podróży na jego piętro.
Z daleka ujrzał otwarte drzwi, co uspokoiło go jeszcze bardziej i sprawiło, że automatycznie przyśpieszył kroku. Słyszał wprawdzie, że podąża za nim ktoś w butach z co najmniej obcasami, a być może nawet szpilkami, jednak nauczony doświadczeniem udał, że jest kompletnie zamyślony i nikogo nie widzi. Kto bowiem pierwszy wskoczy do otwartej windy, ma szansę zatrzasnąć ją innym przed nosami i nie zatrzymywać się bez sensu trzy razy przed finalną stacją.
Nasz bohater, o imieniu Eugeniusz – co dodajemy dla przypomnienia, choć nie jest to istotne w tej historii – wskoczył, jak sobie misternie zaplanował pięć sekund wcześniej, do zapraszającej otwartymi drzwiami windy i zrozumiał, że pora zacząć się niepokoić. Już od wejścia uderzyła
go mieszanka tajemniczych zapachów, które wypisz wymaluj, przypominały bukiet azotu, co2, siarkowodoru oraz metanu. Tak, zgadza się. To były gazy jelitowe, rozpylone przez złośliwego lub zdesperowanego użytkownika windy, który – sądząc po intensywności pozostawionego zapachowego autografu – musiał opuścić ją całkiem niedawno.
Pan Eugeniusz, przez chwilę modlił się, żeby nikt nie dobiegł do windy, ale zanim doszedł do finalnego Amen, drzwi zamknęły się. Udało się – był w cuchnącej windzie zupełnie sam.
Dopiero wtedy, uderzyło go jak obuchem, że a co, jeśli winda stanie po drodze? A co, jeśli się w niej zatnie? Zlany potem śledził pełen wyraźnego zaniepokojenia kolejne liczby wyświetlane nad jego głową. Na szczęście pojazd przebył całą pionową trasę, nie zabierając po drodze nikogo.
Kiedy drzwi otworzyły się na zaprogramowanym piętrze, Eugeniusz chciał już odetchnąć z niekłamaną ulgą i wtedy jego oczom ukazała się, wspomniana na wstępie białogłowa. Mało nie przewrócił się na jej widok a jego serce zawędrowało gdzieś w okolice przegrody nosowej. Minęli się w wejściu. Piękność czując od razu to, co nadmierna praca jelit jakiegoś złośliwca wyprodukowała i uwięziła w czterech szczelnych ścianach szklanego wehikułu, przypisała to oczywiście jelitom Eugeniusza. Ten ostatni, mimo usilnych starań i wielu zmyślnych zabiegów czynionych przed zamykającą się windą, nie zdołał przekonać koleżanki, że z tym brzydkim bąkiem nie miał nic wspólnego, że tylko wbiegł, a w windzie już było, jak jest teraz, nie zdołał jednak odbudować wiarygodnego wizerunku, zaufanego kolegi. Plotka o jego nieobyczajnych praktykach poniosła się bowiem w firmę i zapuściła w niej korzenie. Eugeniusz nigdy już nie był taki jak przedtem.
A zatem, pamiętajcie moi drodzy – śpiesząc się do windy, upewnijcie się zawsze, że ktoś z Wami do niej wsiądzie. Tylko to daje Wam gwarancję, że gdy drzwi otworzą się przed nieznajomą pięknością, będziecie mogli z odrazą spojrzeć na współpasażera i kiwając z dezaprobatą głową zrzucić z siebie cień podejrzeń.